sobota, 4 maja 2013

nadal gram w zielone :)

U mnie to chyba jest tak, że jak choruje dusza, choruje też ciało. A ostatnio jestem cały czas połamana lub chora, co niestety łączy się również z moimi nastrojami i humorami. Nawet jeśli nagle przydarzy mi się taki tydzień, gdzie wszystkie wcześniejsze marzenia i plany uda się zrealizować ponad normę, przychodzi kolejny dużo dużo gorszy. Ciągła sinusoida od okresów depresyjnych do okresów manii, cholernie trudne ścierwo do opanowania. Staram się jednak radzić sama ze sobą coraz lepiej i odczytywać własne zachowania zwiastujące kolejnego doła.
Tak oto po sześciotygodniowym byciu niepełnosprawną poruszającą się o dwóch kulach i wywracającą się przy wchodzeniu do tramwaju, nareszcie stanęłam na dwóch nogach. Po jeszcze dłuższym oczekiwaniu usłyszałam też, że jednak jestem "ładna, fajna i się angażuję" więc może warto byłoby urzeczywistnić to, co było w powietrzu już od dawien dawna. I po krótkim wahaniu uznałam, że dobra, damy radę. Nie daliśmy. Niestety, okazało się, że dziewczyny z tatuażami są obrzydliwe i powinny szukać uczucia wśród miłośników piercingów i tatuaży. A do tego zawaliłam kolejne koło z ciągnącego się za mną już drugi rok (niestety!) najgorszego przedmiotu na całej medycynie. I nie wyrobię limitu pacjentów, bo jak nie urok to sraczka ;) I znowu zaczęłam mieć nocne koszmary i nieprzespane noce, zawalone myślami i analizowaniem wszystkiego sekunda po sekundzie, zdanie po zdaniu.

Przypomina mi się w takich momentach jak byłam brzdącem i prawie całe dnie spędzałam w mojej kryjówce pod biurkiem. Gdy byłam smutna, zła, obrażona, nieszczęśliwa, chora czy się bałam - wchodziłam pod biurko. Tam czułam się bezpiecznie, mogłam zaciągnąć tam psa, wziąć książkę czy posłuchać kaset. Był to mój własny świat, gdzie dorośli ani siostra nie mieli wstępu i mogłam udawać że wszystko jest dobrze. Bo przecież pod biurkiem nie mogło stać się nic złego!
Brakuje mi czasami takiego bezpiecznego miejsca, gdzie mogłabym zwinąć się w kłębek i zostać na chwilę sama ze sobą i poczuciem, że nic się nie dzieje. Do niedawna mogłam podobny stan osiągnąć w domu rodziców, jednak od kiedy nie ma psa, nie czuję się tam ani bezpiecznie, ani dobrze. Wynajmowane mieszkania też nie dają takiego poczucia, bo jednak nie są ani moje, ani przytulne, ani domowe. Mimo, że staramy się stworzyć jak najbardziej rodzinną atmosferę w naszej małej komunie :)
Odbiegłam trochę od tego, co chciałam napisać w temacie biurkowym. Słuchając w mojej kryjówce kaset a potem płyt, bardzo często sięgałam do zbiorów rodzicielskich. Tak więc mając mniej niż dziesięć lat znałam na pamięć piosenki Cohena, Magdy Umer czy Macieja Zembatego. Stara maleńka. I do dzisiaj pozostał mi wielki sentyment do tych utworów, wypatrywania z okna Romea, niebieskich prochowców i tańca aż do końca miłości. I za każdym razem, gdy się zakochuję to w nieodpowiednią porę roku. Dlatego też wciąż czekam na mężczyznę jesiennego.

przepraszam za to coś na początku piosenki, ale blogger mi nie chciał wyszukać innej wersji ;(

Ponieważ dzisiejszy nastrój mam wybitnie umerowy to pozwoliłam sobie na małą prywatę i gorzkie żale. Miksuję wciąż nudno i niezadowalająco sama dla siebie a już na pewno nie ma się czym chwalić publicznie. W dodatku pożeram kilogramy bananów, szpinaku i makaronu, co chyba nie jest najlepszym połączeniem, o czym mówi mi coraz większy tyłek ;) Ale ponieważ mam dwie nogi (nareszcie!) to mogę się wybrać do lepiej zaopatrzonego sklepu niż warzywniak pod blokiem i być może uda się stworzyć coś wowjakietopyszne i koniecznienablogaska.

1 komentarz:

  1. Chyba coś pomyliłaś - to dziewczyny bez tatuaży i kolczyków są be ;)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...